Historia wspólnoty

Dzieje naszej wspólnoty to 30 lat łaski Pana. Jego prowadzenia, naszych błędów, porażek i zwycięstw, okresów kiedy lataliśmy „na skrzydłach wiatru” i chwil mozolnej podróży przez pustynie zniechęcenia, przepraw przez góry trudów i rzeki niebezpieczeństw. To niczym podróż ludu, który On powołał, do którego dołączali nowi podróżni ale i niektórzy odchodzili, szukając innej drogi. W różnych byliśmy „terminach”, tak jak to w życiu bywa, ale cały czas towarzyszyła nam łaska Pańska, która upewniała nas, że powinniśmy trwać dalej razem na modlitwie i łamaniu chleba, w głoszeniu Dobrej Nowiny ku nawróceniu i wyzwoleniu, zachęcaniu siebie i innych na drogach wiary. On nie spuścił z nas oka i nawet jeśli robiliśmy z głupoty nie to, co On dla nas zamierzył to jednak On potrafił nas z tego wyprowadzić i wszystko obrócić ku dobremu.

Początki tej historii to wrzesień w 1984 kiedy to nastąpiło spotkanie nawróconego z wojującego ateizmu Piotra z grupą pobożnych „młodych niewiast” gromadzących się na spotkaniach typu oazowego w kościele na Klinach (Olsza) w kościele o.o. Pijarów. Neoficka gorliwość Piotra, który przeżył po swym nawróceniu także wylanie Ducha Świętego (w DA „Beczka” u o.o. Dominikanów) spotkała się z postawą dziewcząt (Joasia, Dorris, Rita, Jola, Lucy, Gosia B.), które prosiły Pana o wskazanie dalszej drogi i o przywódcę z wizją. W efekcie za zgodą ojców Pijarów powstała charyzmatyczna grupa Odnowy w Duchu Świętym o nazwie „Miriam”. Duch Święty wspaniale działał, dał się doświadczyć w modlitwach o Jego wylanie wszystkim, którzy Go o to prosili. Przybywało coraz więcej osób (Tomek, Krzyś). Modliliśmy się w wielkim kręgu jedynie przy świetle świecy symbolizującej Chrystusa i uczyliśmy się kochać Go, służyć Mu, wzrastać w Duchu.

Po pewnym czasie, ponieważ nasz opiekun ks. Stanisław przeniósł się z domu zakonnego na Klinach na ul. Św. Jana, nasze spotkania środowe tam się przeniosły. Ponieważ było to w centrum, zaczęliśmy także codziennie spotykać się na mszy św. o 7 rano (siódemki), po której było wspólne śniadanko w kuchni zakonnej i modlitwa. Po godzinie rozchodziliśmy się do swoich zajęć (szkoła, studia, praca). Po kilku wspaniałych miesiącach nasze drogi z o.o. pijarami rozeszły się na zawsze, a trzon wspólnoty spotykał się odtąd na mszach i niedzielnych spotkaniach w nie istniejącym dziś kościółku św. Norberta u o.o. Saletynów na ul. Wiślnej pod opiekuńczymi skrzydłami ks Henryka. Ponieważ po kilkunastu miesiącach wyjechał on na misje do Afryki pozbawieni jego opieki szukaliśmy nowego duchownego protektora. Bóg zesłał nam świętego człowieka o. Jezuitę Mieczysława Bednarza, który przyjął nas w swojej zakonnej siedzibie na ul. Kopernika. To był cudowny czas licznych nawróceń, budowania więzi i duchowego wzrostu. Ojciec Mieczysław choć schorowany i w podeszłym wieku był z nami wiernie i obdarzał swą mądrością, miłością, niezwykłym ciepłem oraz bronił nas swym autorytetem (były to czasy trudne dla grup charyzmatycznych i zaangażowania świeckich w kościele).

Niestety, był to też czas pewnych błędów, które związane były z naszą fascynacją duchowością protestancką. To niepotrzebnie poróżniło nas z gospodarzami i lider wraz z większością członków wspólnoty podjęli decyzję o zaprzestaniu spotykania się w murach kościoła katolickiego. Choć nie oznaczało to opuszczenia Kościoła zaczęliśmy spotykać się na neutralnym kościelnie gruncie: najpierw po domach, akademikach, a później w wynajmowanych salach, mniemając, że tego właśnie oczekuje od nas Bóg. Przyjęliśmy wtedy wizję wspólnoty ekumenicznej, która łączy w Jezusie i przez miłość do Słowa Bożego ludzi o różnej (katolickiej i protestanckiej ) lub nie uświadomionej tożsamości kościelnej. Zmieniliśmy też nazwę na „Charisma”. To była piękna idea, ale utopijna. Na początku wszystko układało się wzorowo. Wspólnota nadal rosła. W tym czasie większość z nas zawarła związki małżeńskie, wydała na świat dzieci, podejmowała pierwsza pracę. To był początek lat 90-tych – czasy transformacji ustrojowej. Nie było łatwo, ale Bóg sprawiał ze godziliśmy te wszystkie wyzwania z naprawdę gorliwą pobożnością. Kilkakrotne wyjazdy w roku na dni skupienia (Wisła, Tymbark, Szczyrk), dwutygodniowe rekolekcje latem, kilka (!) spotkań w tygodniu (środowe, grupki dzielenia, diakonie) – nasz czas i siły były chyba, z Bożą pomocą, niczym z gumy. Teraz tak ludzie nie potrafią. Niestety, równocześnie zaczęły dochodzić do głosu różnice wyznaniowe i napięcia na linii kościelnej. Bracia o orientacji protestanckiej potępiali niektóre poglądy i praktyki braci o orientacji katolickiej. W związku z tym doszło do kilku bolesnych rozłamów, w wyniku których wspólnota została zdziesiątkowana i zraniona do głębi jej serca.

Ale Pan nie odstąpił od tych, którzy na samym początku zawiązali wspólnotę i budowali ją przez większość swego życia miłując się wzajemnie. Nasz lider – Piotr nawiązał kontakt z o. Janem, augustianinem ze zgromadzenia przy kościele św. Katarzyny, który zaopiekował się nami duchowo i umożliwił powrót ocalonych z rozłamu braci i sióstr do kościelnych murów. Po jego przenosinach na placówkę w Prokocimiu i my tam przenieśliśmy się za nim. W tym też czasie, dzięki kontaktom ze wspólnotą w Bielsku – Białej, (które trwały zresztą od samego początku naszej historii, ku obopólnemu zbudowaniu), zostaliśmy porwani przez wizję wspólnoty przymierza, budowanej według doświadczeń łańcucha wspólnot na całym świecie o nazwie SOS (Sword of Spirit). Tego nam brakowało. Ustaliliśmy, że każdy z nas musi określić swoją tożsamość kościelną i być jej świadomy. W 2000 r. (?) zawarliśmy w kilkanaście osób Przymierze. W ten sposób powstał kształt wspólnoty, który trwa do dziś. O. Jan wiernie nam towarzyszy i wspiera nas duchowo. Nawiązaliśmy kontakty z innymi wspólnotami (Ostrołęka, Sucha Beskidzka, Kielce, Kartuzy) a naszą „mekką” wyjazdową stał się kapucyński Tenczyn. W 2003 r jesienią Piotr zgłosił rezygnację z funkcji lidera a podjął się jej, na prośbę grupy przymierza, Marek. Tak jest do dziś. W ostatnich latach narodziła się młodzieżowa grupa Harambee, która jest naszą wspólną nadzieją na przyszłość wspólnoty i na jej przetrwanie w następnych pokoleniach. Bogu niech będą dzięki za to wszystko!!! Dla wielu z nas ta wspólnota to nasze życie.

Małgorzata W., tzw. żona Piotra 🙂